Chyba każdy z nas zna kogoś co albo próbował się zabić, albo w końcu to zrobił. Takie tragedie zostawiają na nas tymczasowe piętno, ale życie toczy się dalej i po jakimś czasie wszystko, tak jakby wraca do życia. Dyskusje na temat tych, którzy targają się na życie są podobno bezcelowe bo niczego nie zmieniają. Samobójcy byli, są i będą. W pewnym sensie zgony osób znanych oswajają nas z tym tematem, a nawet wywołują drwiny ze zjawiska, które ma wiele podłoży. Łatwo cisnąć bekę z Kurta Cobaina, Magika czy też połowicznych suiciderów takich jak Amy Winehouse czy Ryśka Riedla tak zwanych Złotych Strzelców. Mówi się, że im więcej samobójców tym mniej samobójców. Prawda to, brutalna ale jednak. Rzecz w tym, że za każdym samobójstwem o ile nie jest to harakiri czy wysadzenie się w powietrze z Allahem na ustach stoi coś strasznego, siła wyższa, która wpierw wiedzie do autodestrukcji, a potem do odebrania sobie życia.
Mistrzu, wiedz, że bardzo mi przykro, że zainspirowałeś mnie do napisania tego tekstu.
Nie będę się w tym artykule rozwodzić nad eutanazją i oddawaniem życia za dziecko przez rodzącą je matkę bo to nie czas i miejsce, choć pewnie i do takiej czytanki coś mnie natchnie. Nie będę ukrywać, że uważam samobójców za jednostki słabe i w pewnym sensie zasługujące na pogardę - sam akt odebrania sobie życia nie jest niczym heroicznym, to zwyczajne pójście na łatwiznę i zostawienie najbliższych z traumą na najbliższe lata. Jest to akt egoizmu i zagonienia się w najmroczniejszy zakątek umysłu. Jeśli mózg podpowiada, że najlepiej ze sobą skończyć to znaczy to jedno - pora porozmawiać z kimś najbliższym, zawołać o pomoc i nie ukrywać swojej depresji. Jest ona bowiem jedną z najczęstszych przyczyn odbierania życia. Zagnieżdża się w głowie, otępia, paraliżuje, sprawia, że człowiek popada w katatonię. A od tego to już tylko kilka kroków do sięgnięcia po nóż, skoczenia z okna czy przedawkowania prochów rozmaitych. Ukrywanie depresji w dzisiejszych czasach nie dziwi, nie jest ona brana na poważnie, jest spłycana do powiedzonka, że cały świat ma depresję, wszyscy umrzemy więc czy stanie się to teraz czy później to nie ma różnicy. Bullshit. Życie jest od tego by je przeżyć. Macie pierdolone szczęście, że nie jesteście kalekami, że macie dach pod którym możecie spać i możliwość spotykania się z innymi ludźmi. Rzecz w tym, że ludzie są coraz słabsi psychicznie, mają sami siebie dość, nie mogą się odnaleźć w świecie. Była kiedyś moda na emo, ale czy wszyscy słuchacze My Chemical Romacne nagle porozstawiali się z życiem? Nie, oczywiście, że nie. Po prostu śmierć, odchodzenie, umieranie i samobójstwo w pewnym sensie może być inspirujące i fascynujące. Wystarczy spojrzeć na scenę death i black metalowa. Teksty grup parających się takim graniem często gloryfikują Kosiarza, artyści widzą w śmierci coś mistycznego (przykład z brzegu? Rytualne zejście wokalisty Dissecton, samobójstwo Deada z Mayhem). Także w różnych kulturach śmierć traktowana jest jak coś majestatycznego, do czego musi dojść w odpowiednim momencie życia. Życie musi wybrzmieć, musimy coś po sobie pozostawić i zapisać się w pamięci świata (tym światem może być mała grupka osób, rodzina, przyjaciele, dzieci). Do czego dążę? Do uzmysłowienia, że samobójstwo zbrodnią przeciwko naturze, lub Bogu jeśli się w niego wierzy. Skoro piąte przykazanie mówi "Nie zabijaj" to nie chodzi tylko o bliźniego, ale i o własną osobę. Śmierć przyjdzie prędzej czy później po każdego, nie należy jej przyspieszać.
Ian Curtis (Joy Division) nie wytrzymał presji otoczenie i niespodziewanej sławy. Odszedł w wieku 23 lat.
Najważniejsze są uważne obserwacje. Kiedy mówi się o osobach, które targnęły się na życie to padają zdania w rodzaju "Nic nie wskazywało na to, że to zrobi", "Zachowywała się normalnie", "Jeszcze kilka dni temu się śmialiśmy". Lekko przerażające jest to, że kiedy rozmawiamy z najbliższą osobą to nie mamy pojęcia co siedzi jej w głowie. Nie wiemy, że może ma w planach zrobić sobie krzywdę, bo udaje przed nami, że wszystko w porządku, uśmiecha się, a w jej głowie dzieje się piekło. Co zrobić by wyplenić z głowy osoby czarne myśli, o których istnienia w jej głowie nie mamy pewności? Ano sprawa jest prosta. Nic tak nie utrzymuje przy życiu jak nadzieja. Nie czcze obietnice i mydlenie oczu tylko danie pewności, że z danej sytuacji jest wyjście. Oszukiwaniem można jedynie pogorszyć i przyspieszyć decyzję chorego. Tak, chorego, depresja jest choroba, ma swoje stadia i może doprowadzić do przymusowego pobytu w szpitalu psychiatrycznym. Napiszę to ponownie: ukrywanie naszych psychicznych dolegliwości prowadzi do najgorszych decyzji, raz, że dusimy się sami ze sobą, dwa nie dajemy sobie pomóc osobie, która zachwiana nie jest, które myśli trzeźwo i pomóc rzeczywiście może. Robin Williams nie dał sobie pomóc. Kiedy dowiedział się, że zaczyna atakować go Parkinson, to po prostu skapitulował i postanowił odejść. Pozostawił po sobie pustkę, niezastąpione niczym miejsce w sercach fanów, dla których jego wystąpienia w "Stowarzyszeniu umarłych poetów", "Buntowniku z wyboru" czy "Przebudzeniach" były nie tylko wypowiedzianymi ładnie kwestiami, a lekcjami jakie udzielał wcielając się w postać. Dawał zawsze maleńką cząstkę siebie. Zabrzmi to źle, ale jego odejście zainspirowało mnie do napisania tego tekstu, czuję złość i żal i bezradność wobec jego decyzji, wiem, że nigdy nie będę w jego skórze więc powinienem milczeć, ale w tym przypadku przemawia przeze mnie osoba, dla której życie jest darem, przywilejem, możliwością, czymś z czym musimy sobie radzić nawet kiedy sytuacja zdaje się nas dusić i zostawiać bez tchu.
Jon Nödtveidt z Dissection potraktował samobójstwo jako przejście na wyższy level.
O życie należy walczyć. Być niczym pierdolony Walter White, który w obliczu nieodwracalnego postanowił przeżyć swoje ostatnie lata like a boss, bo był człowiekiem, który nie miał niczego do stracenia. Być może dla Williamsa świadomość tego, że Parkinson odbierze mu człowieczeństwo tak bardzo go przeraziła, że postanowił to ukrócić i nie dopuścić do tego. Z pewnością dusząca go depresja także była czynnikiem decydującym i tak do końca nie wiemy ile z tego wszystkiego wiedzieli jego najbliżsi. Ostatnio czytałem, o tym, że komicy to bardzo nieszczęśliwi ludzie, bo muszą robić dobrą minę do złej gry. Muszą zarobić pieniądze zabijając ludzi śmiechem podczas gdy któreś z ich rodziców może być chore, albo na stole leżą papiery rozwodowe. Lawirując pomiędzy uśmiechaniem się do widzów a walką z własnymi demonami stają się podatni na problemy psychiczne, które według nich może uciszyć tylko przejście na drugą stronę. Pomagajmy więc żywym, obserwujmy najbliższych, uzmysławiajmy im, że mają dla kogo żyć, że są w stanie sobie poradzić ze wszystkim. Wystarczy spojrzeć na nieuleczalnie chorych młodych ludzi, oni przed nieuniknioną śmiercią starają się spełnić swoje marzenia, zobaczyć swojego idola, zrobić coś szalonego, łapią każdy oddech i napawają się nim jakby miał być tym ostatnim. W tym kontekście wszelacy samobójcy zasługują na skarcenie i wymierzenie orzeźwiającego policzka.
Jeszcze jeden akapit na koniec dla czepialskich. To, że sam nie mam Parkinsona, depresji, nie jestem nieuleczalnie chorym i tak dalej wcale nie oznacza, że nie mogę się na temat samobójstwa wypowiedzieć. To, że nie jestem w czyjejś skórze nie oznacza, że mam milczeć i nic nie napisać. To obojętność zabija dyskusje. Śmierć Williamsa spustoszyła moje funkcjonowanie, w mojej głowie pojawiło się setki myśli i wniosków, które tutaj zawarłem. Ani bogactwo, ani szczęście, ani rodzina i przyjaciele nie są w stanie zatrzymać demona, który tkwi w każdym z nas, wobec którego jesteśmy równi. Życzę Wam potężnej chęci do walki z własnym odbiciem każdego dnia. Byście mieli wokół siebie twardo stąpających po ziemi przyjaciół, którzy o Was zawalczą. Opłakujcie tych, którzy w walce polegli, ale nigdy nie dajcie sobie wmówić, że to była decyzja godna podziwu. Samobójstwo to akt desperacji, u młodych i słabych psychicznie akt paraliżującego strachu i tchórzostwa, strachu przed światem. Miejcie jednak trochę godności i się z poległych nie nabijajcie bo nigdy do końca powodu ich decyzji znać nie będziecie. Ten wpis jest pełen paradoksów i zaprzeczeń, ale czy życie samo w sobie nie jest paradoksem? Na to już sami sobie musicie odpowiedzieć. Dzięki za uwagę i do następnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz